Trwa to zaledwie sekundę.
Odzyskuję przytomność jeszcze zanim uderzam o ziemię. Na ułamek sekundy wpadam w panikę i nie wiem co zrobić, aż ponownie odnajduję mięśnie i poruszam kończynami. Zdążam sięgnąć ręką za plecy i podeprzeć się, amortyzując upadek. Mimo to, ląduję mocno na pośladkach, oszczędzając jednak górną część ciała. Krzywię się, bardziej z upokorzenia niż z bólu..
Co właśnie się stało? Czy ja zemdlałam?
Ciężko mi się myśli. Mój mózg pracuj na zwolnionych obrotach. Może po prostu jestem odwodniona? Mało jadłam przez ostatnie dni i słabo śpię. Tak, tak. To na pewno to.
W głębi duszy wiem jednak co się stało. Czuję pieczenie na policzkach i nieprzyjemny dreszcz przechodzi przez całe moje ciało. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Tak bardzo chciałabym, aby istniało inne wytłumaczenie całuj tej sytuacji. Gorączkowo próbuję wymyślić jakieś wytłumaczenie, zanim Peeta podbiegnie do mnie, aby mi pomóc.
- Katniss?
Jest dużo bliżej niż się spodziewałam. Gdyby pospieszył się jeszcze trochę bardziej, zdążyłby mnie pewnie złapać. Przykładam sobie rękę do czoła nie otwierając oczu, ale nic to nie daje. Moje ręce są ciepłe i nie dają ulgi mojemu rozpalonemu umysłowi.
- Katniss? Wszystko dobrze? Odezwij się.
Wzdycham.
- Nic... Nic mi... chyba nie jest. - odszeptuję. - Chyba zasłabłam. Czułam się źle cały dzień. - kłamię.
Słyszę jak wstaje i się oddala. Potem odkręca kran i po chwili kładzie w mojej dłoni chłodną szmatę. Przydałam ją sobie do czoła.
- Chcesz się położyć?
Kiwam głową ciągle z zamkniętymi oczami. Boję się co się może wydarzyć jeśli znowu je otworzę.
- Daj mi chwilkę. - proszę.
- Kręci ci się w głowie.
To nie było pytanie, mimo to, kiwam głową.
- Zaczekaj chwilę. - mówi i znika. Tym razem na trochę dłużej. Siedzę z głową opartą na kolanach, oddychając głęboko. Naprawdę kręci mi się w głowie. Kiedy Peeta wraca, podaje mi ramie. Czuję materiał na pod palcami, więc powoli i ostrożnie otwieram oczy. Ubrał się. Kieruję wzrok wyżej, na jego oczy, w których kryje się niepokój. - Pomogę ci, zgoda?
Kiwam głową. Podnosi mnie z podłogi i owija swoje amie wokół mojej tali, podtrzymując mnie. Bez jego pomocy miałabym trudności z dostaniem się z powrotem do mojego pokoju. Kiedy dochodzimy do schodów, Peeta kuca i chwyta moje nogi podnosząc mnie w górę. Oddech więźnie mi w gardle.
- Tak będzie łatwiej. - mówi. Kładę głowę na jego piersi nie potrafiąc utrzymać jej w pionie. Czuję kołysanie, więc przyciskam ręcznik mocniej do skroni. Peeta stawia mnie na ziemi tuż przed moim pokojem i otwiera drzwi. Wprowadza mnie do środka i pomaga usiąść na łóżku.
Słyszę głos Haymitcha.
- Co się stało?
- Zasłabła. Przynieś jej trochę zimnej wody i coś do jedzenia. Upiekłem bułki serowe. Są na blacie.
Nie jestem pewna, ale Haymitch chyba kiwa głową i wychodzi. Jest mi niedobrze.
Czuję, że Peeta odchyla poły kołdry.
- Połóż się. Za chwilę powinnaś poczuć się lepiej.
Robię grzecznie co mi karze. Opieram głowę na poduszce.
Haymitch wraca z mim jedzeniem i kładzie je na stoliku nocnym. Czuję smakowity zapach moich ulubionych bułek i czuję łaskotanie w żołądku, które magicznie wyparło nudności.
Haymitch pyta czy potrzeba czegoś jeszcze, ale Peeta go uspokaja.
- Przypilnuję ją chwilę, żeby coś zjadła. Dam sobie radę.
Haymitch wychodzi. Otwieram przymknięte oczy. Peeta odchodzi do mnie i przysiada na skraju łóżka. Podaje mi szklankę z wodą.
- Do dna. - rozkazuje. Wzdycham, ale chwytam za szklankę i pociągam spory łyk. Chcę mu ją oddać, ale kręci głową. - Do dna.
Przewracam oczami i wpijam wszystko.
- Teraz bułka? - pytam słabym głosem. Kiwa głową. Chwytam chleb i rozdzieram go palcami. Jeszcze ciepły. Wkładam kawałek do ust i nie mogę powstrzymać westchnięcia. Peeta się uśmiecha. Zjadam co do okruszka. Peeta kiwa głową, zadowolony.
- Łatwo poszło. - szepcze. - Teraz powinnaś chyba trochę odpocząć.
Oczy rzeczywiści mi się kleją, ale pod innymi względami czuję się dużo lepiej. Kiwam głową. Peeta dotyka mojego ręcznika. Delikatnie muska przy tym rozpaloną skórę. Przechodzi nie dreszcz.
- Namoczę ci ręcznik. - mówi i sięga po niego, ale chwytam jego rękę.
- Możesz tu zostać? Tyko aż zasnę. - proszę.
Patrzy na mnie uważnie. Przygryza policzek i cofa rękę. Ostatecznie kiwa delikatnie głową.
- Tak. Oczywiście, Katniss. Pewnie, że zostanę.
Pokrzepiona tą myślą chwytam go za rękę i zamykam oczy.
Budzę się rankiem. Albo przynajmniej tak mówi mój zegarek. Wskazuje na szóstą dziesięć. Pety nie ma obok mnie. Słyszę trzaśnięcie drzwi i przekręcany zamek, a potem głos.
- Halo?
Migiem odrzucam kołdrę na bok i wyskakuję z łóżka. Moje nogi lekko się chwieją, ale odzyskuję równowagę. Wychodzę na zewnątrz.
- Katniss?
- Johanna!
Podbiegam do niej ostrożnie i obejmuję ją mocno. Johanna chwyta nie w tali i śmieje się głośno.
- Stęskniłaś się, ciemna maso?
- Nawet nie masz pojęcia.
- Gdzie całą reszta?
- Śpią.
Prowadzę Johannę do kuchni, gdzie po raz pierwszy przeprowadzamy inspekcję. Mamy Cały ogromny zapas puszek i słoików, a także mrożonek i suchych składników. Johanna wyciąga z zamrażarki kawał jakiejś żółtej masy.
- Zamrozili masło. - śmieje się.
Znajdujemy suszoną wołowinę, mrożone mięso ale ani śladu nie mrożonych warzyw, owoców, jajek ani pieczywa oprócz bułek Peety,
- Ta królicza nora to nie ma być schronienie na arę dni. - odzywam się. - mamy tutaj spędzić co najmniej miesiące.
Johanna skrywa twarz w dłoniach.
- Tego mi właśnie było trzeba. Kolejnych miesięcy pod ziemią. Hura.
- Czyżbyś używała ironii?
- Coś nowego prawda?
Śmiejemy sie obie, ale krótko i smutno. Obie zdajemy sobie sprawę z faktu, iż jesteśmy uwięzione. Może i na zawsze. Po raz pierwszy taka myśl przychodzi mi do głowy.
W ciszy przedzieramy się przez stosy w spiżarni. Mleko kokosowe, płatki owsiane, suszone owoce. Jest tego masa,
W pewny momencie słyszymy kroki na schodach i do kuchni wchodzi Peeta.
Johanna uśmiecha się smutno na jego widok. On robi to samo. Podchodzą do siebie i obdarowują uściskiem. Nie potrafię sobie wyobrazić jakie potworne wspomnienia przemykają teraz ich umysły.
Kiedy się od siebie odsuwają, eta spogląda w moją stronę.
- Co robicie?
- Przeglądamy zapasy. - odpowiadam. - Wolę wiedzieć na czym stoimy i wygląda na to, że...
- Zostajemy tu na dłużej. - kończy za mnie Johanna. - Zapasów starczy dla dziewięciorga na co najmniej kilka miesięcy, Widziałeś spiżarnie.
Dziewięciorga?
- Wiem. Zorientowałem się już wczoraj. - przyznaje. - Nie podoba mi się to. Wygląda na to, że Paylor nie spodziewa się pokonać kapitolińczyków za szybko. O ile w ogóle.
Wzdycham i kładę dłoń na czole. Odwracam się do nich plecami.
Nie jest dobrze. Nie dam rady przesiedzieć tu tyle czasu. Bez świeżego powietrza, bez Słońca, bez wszystkiego co ma związek z naturą.
- Pójdę się rozpakować. - mówi Johanna. - Zawołajcie mnie na śniadanie.
Słyszę jej kroki na schodach.
- W porządku? - Peeta zbliża się do mnie.
- Nie. - szepczę, - Nic nie jest w porządku. - Odwracam się do niego i staję z nim twarzą w twarz. - Wiesz im jest ta dziewiąta osoba?
Wyglądana skonsternowanego.
- Jaką dziewiąta osobą?
- Johanna powiedziała, że zapasy starczą dla dziewięciu osób na przynajmniej kilka miesięcy, ale zwycięzców jest siedmiu i do tego Effie. Kim jest ta dodatkowa?
Peeta marszczy brwi.
- Może Johanna się pomyliła,
To najprostsza odpowiedź. Sama jednak nie potrafię wymyślić niczego lepszego.
- Pewnie masz rację.
Wzdycham i chowam twarz w dłoniach.