piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 1. Cudowne gwiazdy


Cześć to ja P. Mam nadzieje że rozdział Wam się spodoba. Pozdrawiam 😉



Jestem Katniss Everdenn- dziewczyną igrającą z ogniem. Jestem Kosgłosem.
     Szepczę do siebie po przebudzeniu z kolejnego koszmaru. Zazwyczaj szeptanie do siebie pomaga, ale dzisiaj jest inaczej i moje ciało protestuje przed pozostaniem w łóżku. Schodzę do kuchni, robię sobie gorącą czekoladę. Gdy podgrzewam mleko wyglądam za okno. Widzę cudowne gwiazdy. Mienią się i rozświetlają październikową noc. Lubię na nie patrzeć. Widzę w nich moich bliskich. W jednej Rue, w następnej Prim, a w kolejnych tatę, mamę, Finnick’a, Haymitch’a, Annie, Effie, Cinnę, i Peetę. Chce mi się płakać, gdy pomyślę o każdym z nich. O tych wszystkich poległych w wojnie. Nie wiem co się u nich wszystkich dzieje, ale wiem jedno. Są ode mnie bardziej szczęśliwsi. Nie utrzymuję z nimi większego kontaktu, a tym bardziej już z moją mamą.
     Mama wyjechała do Czwartego Dystryktu. Rzadko się kontaktujemy. To znaczy, ona pisze, dzwoni, ale ja nie umiem jej odpisać, zazwyczaj moje pisanie kończy się na "Mamo...". A kiedy dzwoni nie mam ochoty odbierać telefonu. Haymitch kiedyś mówił, że mama przyjechała do mnie, ale bała się spojrzeć mi w oczy, więc przenocowała u niego. Jak teraz sobie pomyślę, że moja mama spędziła noc u starego, obślizgłego pijaka jakim jest niestety Haymitch, to nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Chociaż z dwojga złego lepiej u Haymitch’a, niż w naszym starym domu.
          Jednak nie jest to zły człowiek. Pomagał mi na arenie i nie tylko. Nie widuję go, tylko czasem, kiedy idzie otworzyć drzwi Peecie, który codziennie dostarcza mu świeżego pieczywa. Mi też przynosi, ale zostawia pod drzwiami, bo wie, że i tak ich nie otworzę. Cieszy mnie fakt, że po wojnie odnowił rodzinną piekarnię i karmi każdego z naszego Dystryktu. Peeta nie pozwoli, aby ktoś chodził głodny. Haymitch opowiadał mi o nim, ale ja nie zwracałam na niego uwagi. Myślałam tylko o tym jak ludzie mnie nienawidzą. I chyba o to się obraził, że nie rozmawialiśmy.
      Wypiłam gorącą czekoladę, siedzę na tarasie i wpatruję się w gwiazdy na niebie, tyle pięknych gwiazd. Chciałabym chociaż jedną mieć tylko dla siebie Nawet nie wiem, kiedy zasypiam. Rano budzi mnie pukanie, a raczej walenie, w drzwi mojego domu. Nie chce mi się wstać i otwierać drzwi Peecie, który zapewne przyniósł chleb. Niestety ktoś puka tak natarczywie, że w końcu wstaję. To kogo widzę w drzwiach zaszokowało mnie.
-  Witaj skarbie! – to Haymitch. Tylko czego on ode mnie chce? – Wpuścisz mnie, czy będziemy tak rozmawiać na dworze?
Nie wiem co powiedzieć. Przesuwam się w drzwiach i daje mu znak ręką, by poszedł do kuchni. Już mam zapytać czemu mam zaszczyt go gościć w domu, ale on jest szybszy.
- Jestem tu, aby ci coś przekazać – przerywa na chwilę i patrzy na mnie. – Pani prezydent dzwoniła do ciebie, ale oczywiście ty nie masz czasu na odebranie telefonu… Wiesz skarbie, że Paylor dobrze sobie radzi z rządami Panem… Ale nie radzi sobie z częścią Kapitolu. Widzisz, chodzi mi o to, że Kapitolińczycy wywołali zamieszki. –Jak to? Czy oni wszyscy powariowali?!
- Czy oni chcą następnej wojny?! Niedawno skończyła się jedna, a oni chcą już kolejną?! – nie wytrzymuje i wybucham. Co oni sobie myślą? – Haymitch, jeżeli pani Prezydent chce, żebym stała na czele wojska to się grubo pomyliła. Na pewno tego nie zrobię! Choćby mieli mnie torturować to i tak tego nie zrobię.
On dobrze o tym wie, tak jak wszyscy w kraju. Haymitch mówił, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, każdy ze zwycięzców. Powiedział też, że Kapitolińczycy się zbuntowali, bo jeżeli dziewczyna z Dwunastego Dystryktu może wywołać wojnę, to oni też dadzą radę. Nie wiem, co o tym myśleć. Chyba muszę ich wszystkich ratować, tak jak próbowałam ratować życie Peety podczas  naszych drugich igrzysk.
- Peeta… - mówię półgłosem. – Czy Peeta wie? – Haymitch nic nie odpowiada, kiwa tylko przecząco głową i wychodzi. Jestem znów sama i rozdarta. Nie wiem kogo mam ratować. Ich wszystkich czy… tylko Peetę?

wtorek, 5 stycznia 2016

PROLOG

Witajcie, czytelnicy. Tu Tina. 
Postanowiłam zająć się pisaniem krótkometrażowego bloga wraz z moją znajomą ~P, która zapewne przedstawi się w następnym poście. Mnie zapewne część zna, ale jeśli nie, to zapraszam na moje dwa blogi *MUSZĘ POWKLEJAĆ LINKI
 Ja napiszę pierwszą notkę (w tym wypadku prolog), a P drugą (rozdział pierwszy) i tak będziemy się zmieniać. Tymczasem FEEL FREE TO COMENT AND ENJOY!
- Tina
***

Kopię Bryana w brzuch, a on zatacza się do tyłu. Czując, że ponownie obieram kontrolę, chwytam go za głowę i walę nią prosto w kolano. Kiedy pada na ziemie przykładam mu do głowy spluwę.
Brian patrzy na mnie zbolałym spojrzeniem, a z jego rany na czole sączy się krew. Tylko się śmieje.
- I oto jest ten dzień, kiedy w końcu udało mi się nauczyć takiego imbecyla, jak ty, jak się walczy.
Śmieję się z żartu.
- Cóż... Ja powiedziałbym „dzień, kiedy nareszcie ktoś  ci dokopał”.
Krzywi się i unosi głowę chcąc wstać, ale przyciskam go do podłogi.
- Charlie, chcę wstać. – mówi władczo.
- Ooo, nie. Chcę nacieszyć się chwilą. – mruczę przyciskając broń do jego czoła.
- Uważaj, chłopcze. Niech ci woda sodowa nie uderzy do głowy. Pamiętaj, że masz wyruszyć na zwycięzców, a nie pierwszych lepszych ulicznych chuliganów. – ostrzega.
- Wybiję... – warczę. – każdego z nich z zamkniętymi oczami.
Patrzy na mnie groźnie.
- Jesteś silny... Silny i uzdolniony, ale wiesz, jaka jest twoja słabość?
Chcę mu powiedzieć, że nie mam słabości. Mam ochotę wykrzyczeć to w jego twarz i pociągnąć za spust. Broń jest pełna ślepaków... Szlag. Jednakże w następnej sekundzie Bryan sięga do mojej broni i wykręca mi rękę. Bez trudu przewraca mnie jednocześnie się przekręcając i wyrywami pistolet z dłoni, aby przystawić mi go zaraz do głowy.
- Jesteś głupi. Nie doceniasz swoich wrogów. Oni w przeciwieństwie do ciebie już nie raz zabijali.
Śmieję się szyderczo.
- Wszyscy są osłabieni. Minęły dwa lata od wojny! Everdeen przecież oszalała, a tamten jej chłoptaś i mentor to łatwe cele. Inwalidę z trójki i dziunie z siódemki i jedynki załatwię jednym palce, a jeśli chodzi o mamusię z czwórki, to najpierw zabije jej bachora, a dopiero potem ją... Jednak najpierw chce, żeby na to patrzyła...
Bryan jest wściekły. Złazi ze mnie i rzuca pistolet na ziemię obok mnie.
- Albo zmądrzejesz, albo nie puścimy cię z misją, Charles. Nie masz wiele czasu, więc na opanowanie swoich  nieprzemyślanych zachowań masz mało czasu. Chcemy uderzyć jeszcze przed nowym rokiem. Postaraj się, albo załatwię to sam. Wszyscy zwycięzcy muszą zginąć i nie pozwolę ci tego spartolić. Ludzie z Kapitolu w końcu się zemszczą.
Podnoszę się i pcham go otwartymi dłońmi.
- Nie odbierzesz mi tego zadania. - grzmię.
- To weź się w garść. - szepcze spokojnie i odchodzi, a w mojej głowie słyszę tylko własne myśli.
Zabiję Everdeen... Zabiję Mellarka... A do tego każdego innego zwycięzce, aby na koniec zostawić sobie nową prezydent. 
O tym ostatnim akurat nikt nie wie... Wolałbym jednak to załatwić. Sam.