sobota, 19 listopada 2016

Rozdział 4

Hej wszytkim. Tak, żyjemy.
/Tina
***

Pośpiesznie ocieram łzy, które już zaczęły mi spływać po policzkach. Klnę w duchu. Wmawiane sobie, że nie jestem słaba nic tu nie da. Nie potrafię kłamać przed samą sobą.
Zaciskam ręce na oparciach fotela i zaciskam zęby. Effie odpina pas bezpieczeństwa i zbliża się do mnie.
- Wiesz... Możemy zawsze kazać pilotowi wylądować i...
- Dam sobie radę. - warczę pełna wściekłości.
To tylko i wyłącznie moja sprawa co się dzieje w środku mnie samej. Niczyja inna.
- Jak sobie chcesz. - szepcze.
Sądzę, że ją poirytowałam.
Nie czuję się winna. Wręcz sądzę, że dobrze jej tak, jak jest. Ona nie interesowała się tym czy chcę jej pomocy w doborze odpowiedniej garderoby na wyjazd, więc i ja nie muszę martwić się jej zdaniem. Od powrotu do dwunastki Effie jest jak wrzód na tyłku. Mam już jej po dziurki w nosie.
- Tak. Tak właśnie chcę. - odwarkuję.
Chyba złoszczę ją tym jeszcze bardziej, bo Effie podskakując na swoich szpilkach wychodzi trzaskając drzwiami.
Zostaję sama. Wyglądając przez okno chwyta mnie poczucie strachu. Muszę sobie przypominać, że już jest po wojnie, że się już dawno skończyła i nikt nie strąci nas z nieba pociskami. Potem jednak przypominam sobie o tajemniczych wojownikach i strach ponownie zaciska swoją pięść na moim gardle.
Cały lot spędzam sama ze swoimi demonami i dopiero, kiedy poduszkowiec zaczyna się obniżać wracają Haymitch, Peeta i Effie. Za pewne od razu widzą, że nie jestem w najlepszym stanie, więc dają mi spokój.
Nie odzywam się. Siedzę tylko z zaciśniętymi powiekami czekając, aż dotkniemy ziemi. Lądujemy bez żadnych problemów.
Nogi mam, jak z waty, kiedy stawiam pierwsze kroki na ziemi. Mój umysł jest przysłoniony kilkoma warstwami wielogodzinnego oniemienia strachem i teraz ledwo mogę mówić.
Wita nas ktoś, kogo imię od razu zapominam. Nawet nie wiem czy jest to kobieta czy mężczyzna o ma całkowicie zgolone włosy, chrypę i bezkształtny mundur na sobie. Od razu czuję, że ta osoba jest kimś ważnym, bo każdy zwraca się do niej Per Kapitanie.
Pocieram dłońmi swoje ramiona. Jest tu dużo zimniej niż się spodziewałam. Peeta spogląda w moją stronę i zauważa, że drżę. Bez słowa odpina zamek błyskawiczny i układa mi ją na ramionach. W pierwszym odruchu mam ochotę odmówić, ale ostatecznie przyjmuję jego dobroć.
- Witam w dystrykcie czwartym. Me imię to Kapitan Jenedith Caprii i moje zadanie, to zaprowadzić was w bezpieczne miejsce.
A więc to kobieta. Przełykam ślinę i kiwam jej głową na powitanie, gdyż nie jestem pewna gdzie siedą moje struny głosowe. Haymitch prezentuje mnie za mnie, za co jestem mu wdzięczna.
Prowadzą nas do opancerzonego wozu bez okien. Siedzimy więc w całkowitej ciemności nie odzywając się do siebie ani słowem.
Czuję się jak zwierzyna transportowana z farmy do fabryki. Wiele razy zmieniamy środek transportu aż w końcu stajemy przed niskim, wtapiającym się w tło, kamiennym domkiem. Widać jednak, że ściany są solidne. Jest on też schowany pod grubą warstwą ziemi i trawy i jedynie drzwi wystają na zewnątrz. Ten azyl ma zostać moim więzieniem na bliżej nieokreślony czas. Moje dłonie drżą, kiedy wchodzę do chłodnego holu. W środku jest dosyć wystawnie, ale bez przesady. Z kuchnią, malm salonikiem i korytarzem w około tuzinem drzwi, to miejsce prezentuje się ponuro i nieprzyjemnie.
Spoglądam na naszego strażnika, który popycha mnie delikatnie do przodu. Zaraz za nim kroczy Kapitan Cprii. Pani Kapitan wyprzedza mnie i wskazuje na korytarz.
- Oto wasze pokoje. - mówi. - Możecie wybrać którykolwiek chcecie. Wszystkie są identyczne i mają dostęp do własnej łazienki. Następna grupa zwycięzców przybędzie tutaj jutro z samego rana, a ostatnia jutro wieczorem. Miłego dnia.
I tyle. Wychodzą i zamykają za sobą drzwi... na klucz.
Spoglądamy po sobie. Haymitch, Peeta i ja.
- To miejsce przypomina mi o Trzynastce. - mówię.
- Jest nawet gorsze. - odzywa się Haymitch. - Bo jestem na razie zamknięty tylko z zawszą dwójką.
Wyciąga piersiówkę z kieszeni marynarki i pociąga spory łyk.
- Lepiej oszczędzaj, Haymitch bo nie sądzę, aby nowe dostawy się zbliżały. - mruczy Peeta.
Haymitch wzrusza ramionami i odchodzi. Zajmuje pokój na samiusieńkim końcu korytarza. 


poniedziałek, 9 maja 2016

Rozdział 3

Cześć. Sorrka, że tak dwno nie było rozdziału, ale to tylko i wyłącznie moją wina. Rozumniecie egzaminy itp. ale postaram się częściej wstawiać rozdziały.
P. S. Następny rozdział będzie jak będą conajmniej dwa komentarze.
Pozdrawiam P.
Na szczęście Paylor w końcu wyjeżdża zostaiając nas samych z własnymi myślami. Haymitch chodzi w jedną i w drugą stroną sprawiając, że kręci mi się w głowie, więc zostwiam go Peecia, aby to on się z nim użerał. Kieruję się do kochni. Parzę herbatę podczas, gdy Peeta i Haymitch prowadzą rozmowę, której i tak od dłuższego czasu nie słucham. Z tego co wychwyciłam, kiedy siedziałam jeszcze z nimi to rozmawiali o nowym pomyślę Pani Prezydent. Mianowicie o tym, że każdy żyjący zwycięzca ma obawiazek zamieszkania razem w Czwartym Dyskrykcie. Podobno jest jakiś superbezpieczny, ponieważ jest oddalony o 20 kilometrów od miasta i jest ogrodzony siatką pod napięciem. Każdy Zwycięzca, czyli Annie, Beetee, Enobaria, Peeta, Joahnna, Haymitch i ja będzie miał swój własny dom w Wiasce Zwycięzców Czwartego Dyskryktu. Moim zdaniem jest to bez sensu, bo jak mają nas dopaść to prędzej czy później to zrobią.
Z moich zamyśleń wyrywa mnie ciche pukanie do drzwi. Haymitch i Peeta są tak pochlanieci rozmową o zamachowcach, że nie zwracają uwagi na to co się dzieje wokół nich. Odstawiam kubek z herbatą i kieruję się w stronę drzwi. Lekko przekrecam klucz i to co... A to co widzę, bym się chyba nigdy nie spodziewała. Do domu Haymitch'a przyszła blądynka, o piwnych oczach oraz delikatnych rysach twarzy. Jest bardzo podobna do Effie, ale to nie może być ta niziutka kobietka z tonami pudru i kolorowymi włosami. Widać, że dziewczyna jest lekko zmieszana, a ja nie wiem co powiedzieć. Czemu akurat w tym momencie Peeta musi rozmawiać z Haymitch'em? No dobra, ale jak powiem coś głupiego i ona sobie pójdzie to nie moja wina. Z resztą do Haymitch'a, żadna ładna dziewczyna nie przychodzi, może się zgubiła?
- W czym mogę pomóc?
Dziewczyna patrzy na mnie jak na kogoś, kto właśnie powiedział, że elfy w lesie robią na drutach. Jeszcze raz dokładniej jej się przyglądam, lecz na nic sensownego nie wpadam.
-Ty mnie naprawdę nie poznajesz?
Chwila moment to jest przecież głos Effie. Jak ona się zmieniła!!
-Effie!! Jejku, przepraszam, ale zmieniłaś się bardzo.
Przytulam blądynkę, a ona mnie. Bardzo, ale to bardzo sie za nią z tęskniłam. Jest dla mnie jak ciocia, ale nie taka daleka, tulko jak na przykład siostra mojej mamy, czy mojego taty. Tyle razy mi pomagała, że nie da się zliczyć. Bardzo ją kocham.
Na policzkach czuję łzy. Nie są to łzy smutku czy żalu, to są łzy radości. Ciesze się z tego, że żyje i nie była w tej galerii mordu, gdzie, jakby to powiedziała Joahnna " niepoczytalni psychicznie psychopaci " dokonali morderstwa tylu osób. Jak o tym myślę, to aż mi serce ściska. Tylu ludzi zginęło na wojnie oraz podczas igrzysk, a teraz jeszcze to. Zdaje sobie sprawę co czują rodziny tych zmarłych osób. To samo ja przeżywam po śmierci mojej Prim.
Razem z nową Effie idziemy w stronę salonu, w którym siedzą Haymitch i Peeta, a raczej siedzieli, ponieważ ich nie ma. Rozgladam sie po pokoju nie ma ich. Gdzie mogli pójść? Patrzę na Effie, ona też rozgląda się po pokoju, chciała zrobić niespodziankę nam wszystkim, a chłopaków gdzieś wcieło. A może... Nie to niemożliwe... Chociaż Plutarch mówił, że Ci terroryści mogą mieć na nas chrapkę i może to oni ich porwali?!
- Przepraszam Effie, jeszcze przed chwilą tu siedzieli, a teraz ich nie ma.
- Nie ma problemu. Po prostu ich poszukajmy - Mówi Effie.
Muszę przyznać, że bez kapitolskiego akcentu ma piękny głos. Więc tak jak powiedziała, tak robimy.  Zaczynamy od piętra. Jest tu niemiłosierniy smród, tak jak zazwyczaj u Haymitch'a bywa. Wchodzimy do pierwszego pokoju po prawej stronie pusto
Drugi, tam również nic
Trzeci, pusto
No i w końcu ostatni pokój. Otwieram powoli skrzypiące drzwi, ale tam też, żadnego śladu po Haymitch'u i Peecie.
Pomału zaczynam się denerwować, że coś mogło się im stać. Patrzę na Effie ona chyba też się lekko martwi.
-Gdzie się oni mogą być? To nie czas na zabawy w chowanego. -Effie jest wyraźnie znartwiona.
Szczerze jej się nie dziwi też się o nich martwię.
-Chodź poszukajmy jeszcze na dole.
-Ale to nie ma sensu przecież byłyśmy tam i nic nie zwróciło naszej uwagi. Katniss, a jak ktoś ich porwał?
Przeszło mi to przez myśl, ale nie sądzę, aby, ktoś próbował porwać facetów, którzy są wyszkolonymi zabójcami.
-Mam!! - moją była opiekunka patrzy na mnie z wyczekiwaniem - Zawołajmy ich. Może gdzieś siedzą i myślą, że poszłam do domu.
Schodzimy na dół i wolamy na przemiennie ich imiona, ale nic się niedziele. Żaden z nich nie odpowiada. Teraz to już naprawdę się boje. Nigdzie ich nie ma i też ich nie słychać. Coś musiało się stać.
Czuję jak moje serce zaczyna mi coraz mocniej bić, a ręce się pocą ze strachu. Razem z Effie siadamy na kanapę, na której siedzieli Haymitch i Peeta. Moje oczy zalewają się łzami, ale nie tak jak przed momentem łzami szczęścia, terza to są łzy rozpaczy. Jak to możliwe, że przez zaledwie pół godziny ktoś mógł ich porwać? Nie rozumiem tego.
- Katniss... - zaczyna Effie, wiem, że dla niej to też nie jest przyjemne - Trzeba zgłosić ich zaginięcie do Strażników Pok...
Mojej byłej opiekunce nie jest dane dokończyć, ponieważ przez drzwi tarasowe wchodzą nasze dwie zguby, czyli Haymitch i Peeta. Dopiero teraz zauważyłam, że drzwi tarasowe są lekko otwarte. Z tego całego stresu nie zwróciłam na to uwagi. Effie od razu zaczyna wymachiwać rękoma i tłumacz im, że jak jeszcze raz wyjdą nie informując nas, to ona własnoręcznie ich ukatrupi. Szczerze całe przedsięwzięcie wygląda komicznie i czasami mam problem z powstrzymywaniem śmiechu, szczególnie, kiedy Effie zkarciła Peetę jak on próbował się tłumaczyć, że to nie jest ich wina.
Najlepsze jest kiedy to mój były mentor chce coś powiedzieć, a w tym momencie Effie, zaczyna mu wykład o tym, że nie wolno wychodzić nikomu w słowo, ponieważ jesteśmy to nie kulturalne. Już noe mogę wytrzymać i śmieje się w niebo głosy, a do mnie dołącza Peeta i razem się praktycznie dusimy ze śmiechu. Tak dawno nie widziałam uśmiechu na jego twarzy, ani nie słyszałam jak się śmieje. Brakuje mi tego. I n mnie nie nawidzi, a ja chyba coś do niego czuje. Tylko nie wiem czy to miłość, czy coś innego. Nikt mnie, przecież nie nauczył kochać, wiec nie mam bladego pojęcia co czuje do mojego Chłopca z Chlebem. Lecz to chyba już nie ma znaczenia, ponieważ Peeta i tak uważa mnie za zmiecha, którym jestem.
Kiedy tylko o tym sobie pomyślę, to oczy zaczynają mi się szklić i mam ochotę uciec gdzieś gdzie nikt mnie nie znajdzie. Już chciałam iść i zamknąć się w swoim domu, ale zatrzymuje mnie głos Haymitch'a.
- Mam nadzieje, że idziesz się pakować, Skarbie. Za godzinę mamy poduszkowiec do Czwórki.
Jak on dobrze mnie zna. Czasami, tak jak teraz, się to bardzo przydaje. Haymitch wiedział na 100%, że chciałam kolejny raz zamknąć się w sobie. Kiedyś mu za to napewno podziękuję, ale nie teraz. Jeatem za bardzo rozbita w środku.
- Yyyymm... Tak, tak Haymitch. Effie pomożesz mi?
Pytam z nadzieją na to, że mi pomoże i będę miała już to za sobą. Patrzę błagalnym wzrokiem ma moją dawną opiekunkę, a ona lekko kiwa głową, chwyta mmie za rękę i prowadzi do domu. Jeszcze ostatni raz spoglądam na Peetę. W jego oczach widzę to co widziałam podczas naszych drugich igrzysk, czyli wole walki, tylko ja noe wiem o co on chce walczyć.
Godzinę później
-Effie!!! Nie mecz jej tak! I się pospiesz, bo już na nas czas! -Krzyczy Haymitch z dołu.
On jest moim wybawicielem. Jak ja nie lubię się pakować. Moja droga Effie stwierdziła, że musi mi sprowadzić jakieś nowe ciuch, ponieważ to co ja mam w swojej szafie nie nadaje się na żadne uroczystości. Ja nie przykuwam większej uwagi do moich ubrań i na dodatek nie mam bladego pojęcia jakie tam będą uroczystości. Paylor nam nic nie mówiła.
Ja i Effie schodzimy na dół. Ja mam w rękach dwie torby, a Effie ma chyba ich z cztery. Jak się jej zapytałam po co jej, aż tyle toreb, to popatrzyła na mnie jak na kogoś niespełna rozumu i powiedziała, że gdzieś musi zapakować, sukienki, buty i kosmetyki.
-Effie!!! Do cholery bo was tu za raz zosta... No w końcu. Ile mieliśmy czekać?
-Tyle ile trzeba. - odbowiada mu Effie, a mój były mentor patrzy na nią z... Nawet nie wiem z czym. Jeszcze nigdy noe widziałam u niego tego czegoś.
Wszyscy idziemy na skraj lasu, właśnie tam czeka na nas poduszkowiec. Kiedy się pakowałam, a raczej Effie narzekała na moje ubrania, dowiedziałam że są nowe poduszkowce, ale tylko dla Zwycięzców. Ten poduszkowiec z zewnątrz wuglada tak jak kiedyś, ale podobno w środku jest lepszy i oczywiście jest o wiele szybszy niż poprzednie podniebne maszyny.
Cała nasza czwórka wchodzi do poduszkowca, każdy z nas siada na wyznaczonym miejscu. Ogromne drzwi poduszkowca zamykają się i ruszamy. Nienawidzę latać tymi maszynami, już wolę jechać pociągiem. Poduszkowce kojarzą mi się z rebelią i z Igrzyskami Ćwierćwiecza. Czuję jak oczy zalewają mi się łzami. Nie chcę płakać, ale to jest silniejsze ode mnie. Nie mam siły.
Effie widząc, że płacze podchodzi do mnie, wyciąga rękę, a Haymitch'owi rzuca dziwne spojrzenie.
-Yyyyy... Peeta choć zobaczymy co się yyyy.. Dzieje w tym drugim pokoju... Tak. Dalej chodźmy.
Peeta patrzy na niego jak na idiotę, ale Effie zaczęła wymachiwać rękoma i mój były sojusznik zrozumiał iluzję i poszedł razem z Haymitch'em.

niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 2. Problem

Hejka... Z mojej winy dawno nie było rozdziału, ale już jestem.
- Tina
***

Wciekła, jak osa wracam do dystryktu po nieudanym polowaniu. Myśliwy musi się wyciszyć, skupić, a ja nie mogłam wyrzucić z głowy durnego Haymitcha.
Siadam na łące. Pod wybranym przeze mnie świerkiem, nie ma śniegu, więc nie moczę od razu całego ubrania. Przyglądam się z daleka Dystryktowi.
W Panem nastąpiła rewolucja. Zostały wzniesione nowe fabryki, Paylor sprawdza się jako prezydent. Po raz kolejny zapanował względny pokój. W każdym razie tak mi mówią Haymitch i Sae, bo sama nie mam prawa opuszczać dwunastki do odwołania. Haymitch jednak pije, a Sae ma własne sprawy. Samotność daje mi się nieźle we znaki. Kiedyś nigdy bym nie przypuszczała, że może mi być źle samej. Po jednak wielu miesiącach zaczyna się tęsknić za ludźmi. 
W Dwunastce dużo się działo. Sprzątnięto gruzy, zebrano ciała, a popioły już dawno rozwiał wiatr. Mimo, iż duża część kopalni ucierpiała podczas bombardowania, większa część znowu jest źródłem zaopatrzenia w węgiel. Mimo kryzysu, kraj staje na nogi. A przynajmniej tak mi się zdawało.
Kiedy Haymitch wyszedł, długo dumałam nad moimi możliwościami. Stanowczo zbyt długo zastanawiałam się nad pomocą, teraz jednak obstaję przy ucieczce z dystryktu. 
Co jednak zrobię z Haymitchem, Peetą i matką? Co z Galem? Nie... Gale będzie walczyć, tego akurat jestem pewna. Wiem jednak, że Peeta i Haymitch i zwłaszcza moja mama mają dość walki. Ja też.
Postanowienie przychodzi z pierwszymi oznakami zachodu słońca. Zbieram moje rzeczy i ruszam do wioski. 

Ogrody świecą pustkami. Panuje taka cisza, że czuję się, jakbym mogła usłyszeć dźwięk upuszczanej szpilki. 
Kieruję się do domu Haymitcha. Zaskakuje mnie, co widzę, kiedy otwieram drzwi. Z przyzwyczajenia popchnęłam drzwi z całej siły, spodziewając się oporu porozrzucanych ubrań i przedmiotów. Podłoga jednak lśni czystością, więc drzwi uderzają mocno o ścianę. 
Zza framugi drzwi salonu wygląda głowa Haymitcha. 
- Co tu się stało? - pytam zdziwiona. Ignoruje mnie. 
- Nareszcie jesteś... Masz gości. - odpowiada. 
I wtedy zauważam drugą osobę, wychylającą się za nim. Peeta... 
Nic nie rozumiem, dopóki nie podchodzę bliżej i zauważam, że w salonie Haymitcha znajduje się więcej osób. 
Czterech ubranych w mundury rebeliantów stojących na baczność. Dwoje wyglądający przez okna, reszta studiując nas z uwagą. Przed nimi stoi jeszcze dwójka. Kobieta o ciemnej karnacji, imieniem Paylor i dobrze mi znany Plutarch.
Domyślam się dlaczego tu przyjechali.

- Żołnierzu. - wita się ze mną Paylor.
- Już nie, Pani Prezydent. - odzywam się.
- Obawiam się, że tak. 
Krzywię się mocno.
- Tego się obawiałam...
Paylor posyła mi blady uśmiech. Plutarch podchodzi do mnie i ściska. Przez cały ten czas Haymitch i Peeta obserwują nas ze stoickim spokojem. 
- Rozumiem więc, że Haymitch streścił wam nasz problem. - pyta Plutarch. Kiwamy głowami w odpowiedzi. - Wspaniałe. A więc wiecie, że odkryliśmy potajemne zbiorowisko szkolących się na żołnierzy ludzi. Nie zwyczajnych jednak, Oh nie... Są zaznajomieni z niesamowitymi sposobami walki, o których nigdy nie słyszeliśmy i nie ma szans na zabicie ich podczas walki wręcz... Chyba, że przez przypadek. - wyjaśnia. - Zeszłej nocy przypuścili atak na duże centrum handlowe. Niby coś małego, ale wywołało sporo zamieszania. Sądząc po nagraniach z kamer było ich około trzydziestu, a zginęło około 200 ludzi. Podejrzewamy, że jest ich więcej. Co więcej... Zabici było wyłącznie urodzonymi w Dystryktach ludźmi.
- Aż dwustu? A ich było trzydziestu?! - dziwi się Peeta.
- Zgadza się. Podejrzewamy, iż jest ich więcej, ale nic nie wiadomo. Żaden z nich nie został nawet ranny, mimo wielkiego wojennego doświadczenia naszych ludzi, którzy niemal natychmiastowo się tam zjawili uzbrojeni po zęby. 
- Co to może oznaczać dla nas? - pytam po chwili.
- Dużo pracy. - szepcze Paylor.

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 1. Cudowne gwiazdy


Cześć to ja P. Mam nadzieje że rozdział Wam się spodoba. Pozdrawiam 😉



Jestem Katniss Everdenn- dziewczyną igrającą z ogniem. Jestem Kosgłosem.
     Szepczę do siebie po przebudzeniu z kolejnego koszmaru. Zazwyczaj szeptanie do siebie pomaga, ale dzisiaj jest inaczej i moje ciało protestuje przed pozostaniem w łóżku. Schodzę do kuchni, robię sobie gorącą czekoladę. Gdy podgrzewam mleko wyglądam za okno. Widzę cudowne gwiazdy. Mienią się i rozświetlają październikową noc. Lubię na nie patrzeć. Widzę w nich moich bliskich. W jednej Rue, w następnej Prim, a w kolejnych tatę, mamę, Finnick’a, Haymitch’a, Annie, Effie, Cinnę, i Peetę. Chce mi się płakać, gdy pomyślę o każdym z nich. O tych wszystkich poległych w wojnie. Nie wiem co się u nich wszystkich dzieje, ale wiem jedno. Są ode mnie bardziej szczęśliwsi. Nie utrzymuję z nimi większego kontaktu, a tym bardziej już z moją mamą.
     Mama wyjechała do Czwartego Dystryktu. Rzadko się kontaktujemy. To znaczy, ona pisze, dzwoni, ale ja nie umiem jej odpisać, zazwyczaj moje pisanie kończy się na "Mamo...". A kiedy dzwoni nie mam ochoty odbierać telefonu. Haymitch kiedyś mówił, że mama przyjechała do mnie, ale bała się spojrzeć mi w oczy, więc przenocowała u niego. Jak teraz sobie pomyślę, że moja mama spędziła noc u starego, obślizgłego pijaka jakim jest niestety Haymitch, to nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Chociaż z dwojga złego lepiej u Haymitch’a, niż w naszym starym domu.
          Jednak nie jest to zły człowiek. Pomagał mi na arenie i nie tylko. Nie widuję go, tylko czasem, kiedy idzie otworzyć drzwi Peecie, który codziennie dostarcza mu świeżego pieczywa. Mi też przynosi, ale zostawia pod drzwiami, bo wie, że i tak ich nie otworzę. Cieszy mnie fakt, że po wojnie odnowił rodzinną piekarnię i karmi każdego z naszego Dystryktu. Peeta nie pozwoli, aby ktoś chodził głodny. Haymitch opowiadał mi o nim, ale ja nie zwracałam na niego uwagi. Myślałam tylko o tym jak ludzie mnie nienawidzą. I chyba o to się obraził, że nie rozmawialiśmy.
      Wypiłam gorącą czekoladę, siedzę na tarasie i wpatruję się w gwiazdy na niebie, tyle pięknych gwiazd. Chciałabym chociaż jedną mieć tylko dla siebie Nawet nie wiem, kiedy zasypiam. Rano budzi mnie pukanie, a raczej walenie, w drzwi mojego domu. Nie chce mi się wstać i otwierać drzwi Peecie, który zapewne przyniósł chleb. Niestety ktoś puka tak natarczywie, że w końcu wstaję. To kogo widzę w drzwiach zaszokowało mnie.
-  Witaj skarbie! – to Haymitch. Tylko czego on ode mnie chce? – Wpuścisz mnie, czy będziemy tak rozmawiać na dworze?
Nie wiem co powiedzieć. Przesuwam się w drzwiach i daje mu znak ręką, by poszedł do kuchni. Już mam zapytać czemu mam zaszczyt go gościć w domu, ale on jest szybszy.
- Jestem tu, aby ci coś przekazać – przerywa na chwilę i patrzy na mnie. – Pani prezydent dzwoniła do ciebie, ale oczywiście ty nie masz czasu na odebranie telefonu… Wiesz skarbie, że Paylor dobrze sobie radzi z rządami Panem… Ale nie radzi sobie z częścią Kapitolu. Widzisz, chodzi mi o to, że Kapitolińczycy wywołali zamieszki. –Jak to? Czy oni wszyscy powariowali?!
- Czy oni chcą następnej wojny?! Niedawno skończyła się jedna, a oni chcą już kolejną?! – nie wytrzymuje i wybucham. Co oni sobie myślą? – Haymitch, jeżeli pani Prezydent chce, żebym stała na czele wojska to się grubo pomyliła. Na pewno tego nie zrobię! Choćby mieli mnie torturować to i tak tego nie zrobię.
On dobrze o tym wie, tak jak wszyscy w kraju. Haymitch mówił, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, każdy ze zwycięzców. Powiedział też, że Kapitolińczycy się zbuntowali, bo jeżeli dziewczyna z Dwunastego Dystryktu może wywołać wojnę, to oni też dadzą radę. Nie wiem, co o tym myśleć. Chyba muszę ich wszystkich ratować, tak jak próbowałam ratować życie Peety podczas  naszych drugich igrzysk.
- Peeta… - mówię półgłosem. – Czy Peeta wie? – Haymitch nic nie odpowiada, kiwa tylko przecząco głową i wychodzi. Jestem znów sama i rozdarta. Nie wiem kogo mam ratować. Ich wszystkich czy… tylko Peetę?

wtorek, 5 stycznia 2016

PROLOG

Witajcie, czytelnicy. Tu Tina. 
Postanowiłam zająć się pisaniem krótkometrażowego bloga wraz z moją znajomą ~P, która zapewne przedstawi się w następnym poście. Mnie zapewne część zna, ale jeśli nie, to zapraszam na moje dwa blogi *MUSZĘ POWKLEJAĆ LINKI
 Ja napiszę pierwszą notkę (w tym wypadku prolog), a P drugą (rozdział pierwszy) i tak będziemy się zmieniać. Tymczasem FEEL FREE TO COMENT AND ENJOY!
- Tina
***

Kopię Bryana w brzuch, a on zatacza się do tyłu. Czując, że ponownie obieram kontrolę, chwytam go za głowę i walę nią prosto w kolano. Kiedy pada na ziemie przykładam mu do głowy spluwę.
Brian patrzy na mnie zbolałym spojrzeniem, a z jego rany na czole sączy się krew. Tylko się śmieje.
- I oto jest ten dzień, kiedy w końcu udało mi się nauczyć takiego imbecyla, jak ty, jak się walczy.
Śmieję się z żartu.
- Cóż... Ja powiedziałbym „dzień, kiedy nareszcie ktoś  ci dokopał”.
Krzywi się i unosi głowę chcąc wstać, ale przyciskam go do podłogi.
- Charlie, chcę wstać. – mówi władczo.
- Ooo, nie. Chcę nacieszyć się chwilą. – mruczę przyciskając broń do jego czoła.
- Uważaj, chłopcze. Niech ci woda sodowa nie uderzy do głowy. Pamiętaj, że masz wyruszyć na zwycięzców, a nie pierwszych lepszych ulicznych chuliganów. – ostrzega.
- Wybiję... – warczę. – każdego z nich z zamkniętymi oczami.
Patrzy na mnie groźnie.
- Jesteś silny... Silny i uzdolniony, ale wiesz, jaka jest twoja słabość?
Chcę mu powiedzieć, że nie mam słabości. Mam ochotę wykrzyczeć to w jego twarz i pociągnąć za spust. Broń jest pełna ślepaków... Szlag. Jednakże w następnej sekundzie Bryan sięga do mojej broni i wykręca mi rękę. Bez trudu przewraca mnie jednocześnie się przekręcając i wyrywami pistolet z dłoni, aby przystawić mi go zaraz do głowy.
- Jesteś głupi. Nie doceniasz swoich wrogów. Oni w przeciwieństwie do ciebie już nie raz zabijali.
Śmieję się szyderczo.
- Wszyscy są osłabieni. Minęły dwa lata od wojny! Everdeen przecież oszalała, a tamten jej chłoptaś i mentor to łatwe cele. Inwalidę z trójki i dziunie z siódemki i jedynki załatwię jednym palce, a jeśli chodzi o mamusię z czwórki, to najpierw zabije jej bachora, a dopiero potem ją... Jednak najpierw chce, żeby na to patrzyła...
Bryan jest wściekły. Złazi ze mnie i rzuca pistolet na ziemię obok mnie.
- Albo zmądrzejesz, albo nie puścimy cię z misją, Charles. Nie masz wiele czasu, więc na opanowanie swoich  nieprzemyślanych zachowań masz mało czasu. Chcemy uderzyć jeszcze przed nowym rokiem. Postaraj się, albo załatwię to sam. Wszyscy zwycięzcy muszą zginąć i nie pozwolę ci tego spartolić. Ludzie z Kapitolu w końcu się zemszczą.
Podnoszę się i pcham go otwartymi dłońmi.
- Nie odbierzesz mi tego zadania. - grzmię.
- To weź się w garść. - szepcze spokojnie i odchodzi, a w mojej głowie słyszę tylko własne myśli.
Zabiję Everdeen... Zabiję Mellarka... A do tego każdego innego zwycięzce, aby na koniec zostawić sobie nową prezydent. 
O tym ostatnim akurat nikt nie wie... Wolałbym jednak to załatwić. Sam.