wtorek, 4 lipca 2017

Rozdział 7







Oby Peeta miał racje, co do tego, że Jo się pomyliła... Chociaż w głębi duszy czuje coś niepokojącego. Jest to uczucie nie do opisania. Słyszę, że ktoś od klucza stalowe drzwi, nagle przez ułamek sekundy widziałam czyste Słońce ,cudowny widok. Wszyscy dotychczasowi lokatorzy zbierają się przy schodach, a zza drzwi wychodzi Ona... Dawno jej nie widziałam, nawet się nie zmieniła, cały czas ma te same rude włosy i promienną twarz, jest jeden drobny szczegół, do którego mogłabym się przyczepić, a mianowicie na jej rękach jest maluszek, który może mieć już 4 miesiące, maleństwo jest zaskakująco podobne do Finnicka...

-Annie...-jedynie to zdołam z siebie wydusić, dlatego też nie zwlekam na decyzję innych i powoli podchodzę się przywitać z moją przyjaciółką.
Kiedy jestem już wystarczająco blisko, patrzę jej głęboko w oczy i widzę smutek, a zarazem szczęście. Cieszę się, że po śmierci męża zdołała odnaleźć szczęście i spokój. Kątem oka widzę, że Peeta podchodzi z tym samym tempem co ja i staje tuż obok mnie, dzielą nas milimetry. Annie patrzy na nas z szerokim uśniechem na twarzy i oznajmia, że ten mały chłopczyk nazywa się Jay.

- Chcesz go potrzymać?- Annie zwraca się do Peety, lecz ten nie jest zbyt przekonany
- Przepraszam Annie, ale boje się, że połamie Go moimi łapskami, lepiej niech Katniss potrzyma Jaya. - mówi i patrzy mi prosto w oczy, a ja nie mam jak zaprzeczyć ponieważ mam już młodszą kopie Finnicka w ramionach. WOW! Nigdy się tak nie czułam nawet, gdy mama pozwalała mi potrzymać Prim, kiedy była jeszcze malutką dziewczynką. Czuje jak jedna łza spływa mi po policzku. Moja mała, kochana Prim, której już z nami nie ma... Annie poszła się przywitać z resztą, a Jay, Peeta i ja stoimy tak jak staliśmy, łzy po moich policzkach spłuwają coraz szybciej jedna po drugiej spadając na drobne włoski synka Annie i Finnicka. Chcę otrzeć łzy, lecz boje się, że upószcze małego, Peeta widząc ten precedens ociera je swoimi ciepłymi rękami, które pachną pieczonym chlebem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz