Cześć to ja P. Mam nadzieje że rozdział Wam się spodoba. Pozdrawiam 😉
Jestem Katniss Everdenn- dziewczyną igrającą z ogniem. Jestem Kosgłosem.
Szepczę do siebie po przebudzeniu z kolejnego koszmaru. Zazwyczaj szeptanie do siebie pomaga, ale dzisiaj jest inaczej i moje ciało protestuje przed pozostaniem w łóżku. Schodzę do kuchni, robię sobie gorącą czekoladę. Gdy podgrzewam mleko wyglądam za okno. Widzę cudowne gwiazdy. Mienią się i rozświetlają październikową noc. Lubię na nie patrzeć. Widzę w nich moich bliskich. W jednej Rue, w następnej Prim, a w kolejnych tatę, mamę, Finnick’a, Haymitch’a, Annie, Effie, Cinnę, i Peetę. Chce mi się płakać, gdy pomyślę o każdym z nich. O tych wszystkich poległych w wojnie. Nie wiem co się u nich wszystkich dzieje, ale wiem jedno. Są ode mnie bardziej szczęśliwsi. Nie utrzymuję z nimi większego kontaktu, a tym bardziej już z moją mamą.
Mama wyjechała do Czwartego Dystryktu. Rzadko się kontaktujemy. To znaczy, ona pisze, dzwoni, ale ja nie umiem jej odpisać, zazwyczaj moje pisanie kończy się na "Mamo...". A kiedy dzwoni nie mam ochoty odbierać telefonu. Haymitch kiedyś mówił, że mama przyjechała do mnie, ale bała się spojrzeć mi w oczy, więc przenocowała u niego. Jak teraz sobie pomyślę, że moja mama spędziła noc u starego, obślizgłego pijaka jakim jest niestety Haymitch, to nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Chociaż z dwojga złego lepiej u Haymitch’a, niż w naszym starym domu.
Jednak nie jest to zły człowiek. Pomagał mi na arenie i nie tylko. Nie widuję go, tylko czasem, kiedy idzie otworzyć drzwi Peecie, który codziennie dostarcza mu świeżego pieczywa. Mi też przynosi, ale zostawia pod drzwiami, bo wie, że i tak ich nie otworzę. Cieszy mnie fakt, że po wojnie odnowił rodzinną piekarnię i karmi każdego z naszego Dystryktu. Peeta nie pozwoli, aby ktoś chodził głodny. Haymitch opowiadał mi o nim, ale ja nie zwracałam na niego uwagi. Myślałam tylko o tym jak ludzie mnie nienawidzą. I chyba o to się obraził, że nie rozmawialiśmy.
Wypiłam gorącą czekoladę, siedzę na tarasie i wpatruję się w gwiazdy na niebie, tyle pięknych gwiazd. Chciałabym chociaż jedną mieć tylko dla siebie Nawet nie wiem, kiedy zasypiam. Rano budzi mnie pukanie, a raczej walenie, w drzwi mojego domu. Nie chce mi się wstać i otwierać drzwi Peecie, który zapewne przyniósł chleb. Niestety ktoś puka tak natarczywie, że w końcu wstaję. To kogo widzę w drzwiach zaszokowało mnie.
- Witaj skarbie! – to Haymitch. Tylko czego on ode mnie chce? – Wpuścisz mnie, czy będziemy tak rozmawiać na dworze?
Nie wiem co powiedzieć. Przesuwam się w drzwiach i daje mu znak ręką, by poszedł do kuchni. Już mam zapytać czemu mam zaszczyt go gościć w domu, ale on jest szybszy.
- Jestem tu, aby ci coś przekazać – przerywa na chwilę i patrzy na mnie. – Pani prezydent dzwoniła do ciebie, ale oczywiście ty nie masz czasu na odebranie telefonu… Wiesz skarbie, że Paylor dobrze sobie radzi z rządami Panem… Ale nie radzi sobie z częścią Kapitolu. Widzisz, chodzi mi o to, że Kapitolińczycy wywołali zamieszki. –Jak to? Czy oni wszyscy powariowali?!
- Czy oni chcą następnej wojny?! Niedawno skończyła się jedna, a oni chcą już kolejną?! – nie wytrzymuje i wybucham. Co oni sobie myślą? – Haymitch, jeżeli pani Prezydent chce, żebym stała na czele wojska to się grubo pomyliła. Na pewno tego nie zrobię! Choćby mieli mnie torturować to i tak tego nie zrobię.
On dobrze o tym wie, tak jak wszyscy w kraju. Haymitch mówił, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, każdy ze zwycięzców. Powiedział też, że Kapitolińczycy się zbuntowali, bo jeżeli dziewczyna z Dwunastego Dystryktu może wywołać wojnę, to oni też dadzą radę. Nie wiem, co o tym myśleć. Chyba muszę ich wszystkich ratować, tak jak próbowałam ratować życie Peety podczas naszych drugich igrzysk.
- Peeta… - mówię półgłosem. – Czy Peeta wie? – Haymitch nic nie odpowiada, kiwa tylko przecząco głową i wychodzi. Jestem znów sama i rozdarta. Nie wiem kogo mam ratować. Ich wszystkich czy… tylko Peetę?